Info
Ten blog rowerowy prowadzi michuroztocz z miasteczka Kraków. Mam przejechane 7676.65 kilometrów w tym 468.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.18 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień2 - 2
- 2014, Kwiecień1 - 0
- 2013, Wrzesień1 - 0
- 2013, Czerwiec1 - 0
- 2013, Maj1 - 1
- 2013, Kwiecień2 - 2
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2012, Wrzesień1 - 0
- 2012, Sierpień3 - 1
- 2012, Marzec2 - 0
- 2011, Maj6 - 0
- 2010, Listopad3 - 0
- 2010, Październik3 - 0
- 2010, Wrzesień13 - 0
- 2010, Sierpień16 - 0
- 2010, Lipiec22 - 1
- 2010, Czerwiec20 - 0
- 2010, Maj13 - 18
- 2010, Kwiecień19 - 0
- 2008, Kwiecień7 - 10
- 2008, Marzec13 - 4
- 2008, Luty16 - 20
- 2008, Styczeń2 - 0
- 2007, Listopad3 - 1
- 2007, Październik8 - 1
Dane wyjazdu:
10.06 km
5.00 km teren
00:37 h
16.31 km/h:
Maks. pr.:41.04 km/h
Temperatura:-4.0
Rower:Krosower.
Luźny bieg. Dzień dobry, lubię Cię.
Poniedziałek, 18 lutego 2013 · dodano: 18.02.2013 | Komentarze 0
Lubię Krossa. Któryś raz wyjechałem, ale po raz pierwszy stwierdziłem, że warto zrobić wpis. Kilka skoków i obrotów w powietrzu - nic nie odpadło, więc chyba w góry się nada.Standardowy element wycieczky© forteller
Impresja rowerowego lotu© forteller
Kategoria Miasto tu i tam
Dane wyjazdu:
69.33 km
35.00 km teren
04:53 h
14.20 km/h:
Maks. pr.:55.92 km/h
Temperatura:24.0
Rower:Leśny trend
Dooolinki!
Środa, 26 września 2012 · dodano: 27.09.2012 | Komentarze 0
Udało się. 4,5 roku planowania, odkładania na później i narzekania na to, że „kiedy w końcu zrobimy te dolinki?!”. Pomysł udało się jednak zrealizować w pełni, a sami wróciliśmy z bananami na gębach. Prawdę mówię. Co nie, volu? ;] Miało być jak najwięcej dolinek, plan miał zostać zrealizowany najlepiej jak to tylko możliwe. W końcu w taki szmat czasu, nasza potencjalna wyprawa zdążyła obrosnąć swego rodzaju otoczką takiego nieuchwytnego celu. Wyższego celu. Pompatycznie po raz któryś, a co :PStartowaliśmy tego dnia z różnych miejsc i spotkaliśmy się na Prądniku Białym przed 10:00, skąd wyruszyliśmy w trasę planując ją na bieżąco. Po postoju na stacji benzynowej Arge przy Opolskiej, odbiliśmy na północ, sunąc szlakiem czerwonym, gdzie bardzo szybko zrobiliśmy postój zbierając kasztany. Niedługo po minięciu Szlaku Orlich Gniazd wjechaliśmy na ścieżkę rowerową będącą właśnie na ukończeniu. Jazda lasem, momentami bardzo stromym zjazdem po utwardzonej nawierzchni była bardzo sympatyczna, choć rower już w tym miejscu dawał znać, że nie do takich wypadów był składany ;)
Niedługo potem wjechaliśmy do Ojcowskiego Parku Narodowego, gdzie odezwało się kilka wspomnień sprzed lat, gdy jechaliśmy jeszcze piękni i młodzi na naszych świeżych wtedy jednośladach do Ojcowa. Tym razem jednak, odbiliśmy nieco wcześniej w Dolinę Sąspowską żółtym szlakiem, gdzie zawitał nas spacerowy, mocno podmokły trakt. W jednym miejscu zmuszeni byliśmy mocno objeżdżać wyznaczoną trasę, bowiem była zupełnie zalana. Przejrzysta woda robiła niesamowite wrażenie – pomimo tego, że było to praktycznie bagno, miejscami dno było widać ze wszystkimi detalami, w rozdzielczości co najmniej 32k (vol ma wyższą rozdzielczość. Ten jego sokoli wzrok…), HDR-em i bump-mappingiem, choć zaznaczyć trzeba, że nadużywany ostatnimi czasami DOF był wyłączony ;)
Widok naprzeciw Bramy Krakowskiej© forteller
Brama Krakowska© forteller
Skały wzdłóż Sąspkówki© forteller
Następnie zrobiliśmy nieco dłuższy, posiłkowy postój i umarliśmy :) Przejechaliśmy w tej umarłej postaci Sąspów i Jerzmanowice po czym z impetem wjechaliśmy w Dolinę Szklarki, która uraczyła nas długim, asfaltowym zjazdem pośród drzew. Aż żal robiło się, że nie mamy nieco późniejszej jesieni – niesamowicie sunęłoby się tamtędy wśród liści.
Stamtąd trafiliśmy do Będkowic jadąc Doliną Będkowską (niespodzianka), gdzie po minięciu Doliny Kobylańskiej zaliczyliśmy bardzo szybki zjazd, na którym prawdopodobnie wbity został dzisiejszy vmax. Scentrowane w płaszczyźnie góra-dół tylne koło prawie wyrwało mi tam tylną część ciała siodełkiem, lecz niestrudzenie napieraliśmy dalej.
Stromy zjazd w Wąwozie Przecówki© forteller
Będkowska brama, bardzo dosłownie© forteller
Dolina Kobylańska była chyba najbardziej urokliwym miejscem nawiedzonym przez nas tego dnia, choć późna pora i pochmurne niebo utrudniały uchwycenie ładnych zdjęć. Cisza, spokój, a dookoła las, ludzie spinający się po skałkach. Widoki były niesamowite, natomiast vol nie szczędził mi wykładów na temat skał, które nas otaczały ^^
Skały w Dolinie Kobylańskiej© forteller
Nieco później próbowaliśmy swoich sił w Dolinie Bolechowickiej, lecz goniący nas zmrok, spadająca temperatura i kilometry w pedałach spowodowały, że obraliśmy krótszą drogą do Krakowa w okolicach Zabierzowa i Modlniczki.
Finiszowaliśmy w Krakowie postojem w Ikei, sycąc się zdecydowanie smaczniejszymi niż zwykle hot-dogami za złotówkę. Kilka chwil później wracaliśmy już do domu ścieżkami rowerowymi z Prądnika Białego na Prokocim i mocno już zmordowani rozdzieliliśmy się na Płaszowie.
Podsumowując nieco ten przydługi wywód, zaliczyliśmy sześć Dolinek:
• Dolina Prądnika
• Dolina Szklarki
• Wąwóz Przecówki
• Dolina Będkowska
• Dolina Kobylańska
• Dolina Bolechowicka
Ja jechałem na rowerze złożonym z niczego na „ósemkowym” tylnym kole, natomiast vol praktycznie nie miał przerzutek. Jak to mawiają – będzie co dzieciom opowiadać :] byle więcej takich wypraw!
PS. W Dolinie Kobylańskiej nie udało się zobaczyć jedynej w Polsce drogi biegnącej przez rzekę. Wylali asfalt, a rzekę puścili bokiem :(
Kategoria 50-75km
Dane wyjazdu:
103.72 km
0.00 km teren
05:24 h
19.21 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:19.0
Rower:Leśny trend
Powroty...
Środa, 29 sierpnia 2012 · dodano: 29.08.2012 | Komentarze 0
Się tak jakoś się złożyło, że zostałem nieco dłużej w Bytomiu, toteż wpis dopiero dziś.Ależ to był wyjazd! Będzin, Bytom, Festiwal, grillowanie. Udało się zrowerować cały wypad, a złożony z gratów gruchot, wiernie temu zadaniu podołał i nieco tylko trochę fochy strzelał. Bo co tam pęknięte linki, na których za bardzo przyoszczędziłem, samo-rozregulowujące się hamulce, czy też obracające się w ramie tylne koło pod wpływem zbyt silnego naparzania, albo lampki które umierają po to, by zaraz zmartwychwstać. Dojechałem cało, hamować hamowałem, a jak trzeba było to i okazało się, że nawet świeciłem. Albo rower wykonywał te czynności, sam już nie wiem - przejechałem właśnie stówę, mam więc prawo nie ogarniać ^^’
Droga powrotna okazała się znacznie bardziej leniwa. Nic w tym dziwnego - nie gonią terminy, toteż można sobie pofolgować z czasowością wyjazdu. Tak więc, chcąc pożegnać się należycie z ludźmi, którzy mnie ugościli, wyjechałem dopiero po godzinie 14, pewna była więc jazda po zmierzchu. Warto zaznaczyć, że zakupiłem na miejscu półki, które jakoś trzeba było przewieźć do Krakowa, bo przecież na listonosza szkoda pieniędzy, czyż nie? Bagażnik też dobra opcja, dawaj więc na pakę i wio do przodu! A że długa to trasa, a rower i bez półek dużo waży – kto by się tym przejmował?
W ten sposób dociążony wyjechałem na trasę, chcąc kierować się na Chełmek, Alwernię i Liszki drogą 79, 934 i 780. Szybko jednak zrewidowałem ten plan widząc ile mam czasu, przypominając sobie jak wygląda oznakowanie Śląska i mając do wyboru znacznie prostszą w przejeździe trasę 94. Ot – wyjeżdżam z Bytomia i jadąc cały czas prosto zajeżdżam do Krakowa, a przy okazji nie wracam tą samą drogą. W ten sposób pogodziłem się z przejazdem znacznie bardziej uczęszczaną drogą, ale okazało się, że ruch nie był duży i przejazd był bezproblemowy.
Dziś już nie było wiatru, dzięki czemu jazda była znacznie lżejsza pomimo dodatkowych kilogramów. Podjazdy nie były tak uciążliwe i pomimo mniejszego wysiłku, prędkość była wyższa. Przynajmniej do momentu, w którym odpaliłem dynamo. Wartym wspomnienia jest też wjazd do Krakowa drogą 94 – świetny, długi zjazd, dzięki czemu końcówka trasy była bardzo szybka i lekka pomimo pracującego dynama.
Spotkałem też po drodzę babcię, która była bardzo zaskoczona tym, że jadę do oddalonego o 25km Krakowa. Zdecydowanie jednak zdziwiła się, gdy usłyszała się skąd jadę. Młody jestem, to sem mogę :)
Podsumowując zwięźle – byle więcej takich tras, a na deser zdjęcie pokazujące rower zapakowany, w pełnej krasie.
Półkowe szaleństwo© forteller
Kategoria 100km i więcej
Dane wyjazdu:
23.37 km
0.00 km teren
01:19 h
17.75 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:19.0
Rower:Leśny trend
Będzin-Bytom
Niedziela, 26 sierpnia 2012 · dodano: 27.08.2012 | Komentarze 0
Przelot pomiędzy Będzinem, a Bytomiem - po długiej nocy zabaw na Festiwalu, wyprawa celem nawiedzenia znajomego i jego grilla.Przeprawa ciężka - po wczorajszej przejażdżce i kilku godzinach snu w nienajlepszych warunkach, ciężko pedałowało mi się pod górę jadąc początkowo w solidnym deszczu. W połowie drogi jednak, deszcz ustał i zrobiło się trochę przyjemniej.
Śląsk jest dziwnym miejscem. Już pomijając fakt, że można wjechać tu na milion sposobów, na jeszcze więcej się zgubić i wcale nie wyjechać, planując trasę doszedłem do wniosku, że będę jechał otoczony blokami. Z resztą, spójrzcie sami. Być może była to podświadoma reakcja na Śląsk, ale okazało się, że jechałem sobie między miastami krajową drogą i było całkiem luźno – mało świateł, niewiele okazji do zatrzymywania się. Dość sympatycznie. Nie bez znaczenia jest też fakt, że wyjeżdżając spod zamku, nie musiałem wcale patrzeć na mapę – nie dało się zgubić (patrz – trasa).
Dlatego właśnie, narzekając na Śląsk ciągle i wciąż, trzeba przyznać temu stworkowi, że jeśli się tu mieszka i zna dobrze te rejony, można się poruszać między miastami naprawdę sprawnie. Niech jednak strzegą się Ci, którzy planują tutaj wjechać samochodem bez nawigacji – oznakowanie dróg jest kompletnie do bani. Połowa miast nie widnieje na znakach, raz jedzie się na jedną miejscowość, a raz na drugą. Często też znaków zwyczajnie nie ma. Poza tym, zapomniałem wczoraj nadmienić, że jadąc do Będzina znaki nań pojawiły się w Sosnowcu, czyli kilka bloków dalej. A ja naiwny spodziewałem się oznakowania samego festiwalu…
Zdjęć nie ma, bo było deszczowo, szaro, buro, Śląsko.
Dane wyjazdu:
92.15 km
0.00 km teren
05:07 h
18.01 km/h:
Maks. pr.:50.50 km/h
Temperatura:25.0
Rower:Leśny trend
Zamek X Festiwal
Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 26.08.2012 | Komentarze 1
Stało się. Wakacje zeszły ze stopa na rower, zatem mam dobrą okazję, by odkurzyć bloga na bikestats. Jakoś tak dziwnie się składa, że z każdym wpisem trafiam tutaj z innym rowerem. Pragnę zaznaczyć, iż nie jest to moją winą! To ciągłe i nieszczęsne zrządzenia losu powodują, że rowery psują się same do tego stopnia, że trzeba kombinować nowe.Wspomnę jednak, co stało się z Kottersem. Nie ma nad czym się rozpisywać – sprzedałem go po tym, jak strzeliła mi trzecia szytka jadąc po asfalcie. Co za dużo, to niezdrowo i pomimo ogromnego sentymentu do tych chromowych wstawek i uroku Shimano 600, roweru pozbyłem się bez większego żalu. Zawsze też mogę się tłumaczyć tym, że był na mnie za mały :)
W związku z tym, wracam powoli do rowerów górskich. Mam kupionego Krossa Level A2 z 2006 roku, który czeka na większy zastrzyk gotówki, kiedy to dokupię do niego parę części, które wymagają wymiany, a w międzyczasie postanowiłem złożyć coś, na czym będę mógł jeździć od zaraz. Niestety studencka kieszeń nie pozwala na większe szaleństwo finansowe, tak więc powstał pomysł złożenia roweru z tego co jest pod ręką, nie płacąc za to nic, ewentualnie – prawie nic. Skrótowo – udało się :]
W ten sposób powstał rower oparty o ramę Arkusa Forester, który to bicykl trafił do mojej piwnicy gdzieś w 2008 roku i od tamtej pory leżał w jej otchłaniach, gdzie nawet plastik porasta grzybem. Poza nim, wygrzebałem z piwnicy resztki Marina i roweru, który jest tutaj oznaczony jako „nowy”. W ten sposób, gdzieś w połowie lipca powstało coś, co początkowo miało pół hamulca (krótko mówiąc - jeden hamulec, który prawie działa), nie miało przerzutek, a koło kształtem przypominało ósemkę. Udało mi się na nim jednak przejechać do najbliższego skrzyżowania i wrócić cało, tak więc początek uznałem za udany.
Od tamtego czasu, stopniowo poprawiałem kolejne rzeczy i uzupełniałem braki. Tym samym, strzelone głęboko w dwóch miejscach koło udało się doprowadzić do okrągłego kształtu, hamulce zaczęły działać oba, a rower zaczął poruszać się po cichu. Swoją drogą, ułożenie hamulców z mocowaniem rodem z contilever pod koło, które ma powyginaną rawkę to istna tortura. W końcu, trzy dni temu udało mi się od vol7 wyrwać klamkomanetki, co pozwoliło mi osiągnąć stan przerzutek w rowerze. Działających warto zaznaczyć. To że klamki są pod conti, a działają z v-kami jest podobno czystym barbarzyństwem, ale jak to mawiają – darowanej krowie nie patrzy się w kły, czy coś.
Tyle jeśli o historię roweru chodzi, albowiem na cóż byłby mi rower, jeśli nie miałbym dokąd na nim pojechać? Dlatego też, wpadłem na pomysł, by odwiedzić znajomą na Festiwalu „Zamek” w Będzinie, a następnie wpaść na grilla do kumpla w Bytomiu. Trasa na 89km, teoretycznie bułka z masłem. Tylko pożyczyć sakwy i jechać, zwłaszcza, że na sam pomysł wyjazdu wpadliśmy razem z vol7, tak więc miałem mieć towarzystwo. Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze, albowiem vol się wykruszył, natomiast droga okazała się być cięższa niż się spodziewałem. No ale po kolei…
Wyjazd z domu© forteller
W przeddzień wyjazdu całe popołudnie dłubałem w rowerze i robiłem przedwyjazdowe zakupy, by skończyć gdzieś koło 22:30 bez sił na pakowanie. Dlatego też twarz-poduszka i pobudka 6:00 rano, by mieć spokojnie czas na spakowanie się i dojazd. Wszystko szło dość gładko, wyjechałem po ostatnich szlifach roweru przed 9:00 i nie minęło pięć kilometrów, gdy okazało się, że przesadna oszczędność nie popłaca. Powiadam Wam! Nie oszczędzajcie na linkach przerzutkowych. Serio. Oszczędność 2zł kosztowała mnie kolejnych złotych pięć i stracone dwie godziny czasu, bowiem główka linki postanowiła zerwać więź z resztą linki.
Urwana linka przerzutki© forteller
Była gdzieś 9:15 jak stwierdziłem, że uderzę na rowmix otwierany o 10:00 i wyruszę niedługo potem. Niestety, sklep został otwarty dopiero o 11:00, dlatego wyruszyłem dopiero o 11:15. Straciłem więc półtorej godziny, ale na plus trzeba zaliczyć, że miałem dzięki temu okazję po raz pierwszy przejechać się na ostrym i zostałem poczęstowany czekoladą. Pozdrawiam z tego miejsca Pawła, który również chciał wejść do sklepu, choć jako pracownik ;)
Koncerty zaczynały się o 17:00, miałem więc jeszcze dużo czasu na dotarcie. Szybko okazało się jednak, że jest go zdecydowanie za mało, gdyż całą drogę wiatr dął mi z całej siły w twarz. Wmordewind, jak to Kuba mawia. Okazało się, że potrzebuję dużo postojów, piję dużo wody i jadę powoli. Było sporo nerwów po drodze, trochę łaciny i zażynki na podjazdach, a odległość dzieląca mnie między Będzinem zdawała się nie zmniejszać.
Postój gdzieś po drodze© forteller
Z ciekawszych przygód: zamknięty jest most nad autostradą między Trzebinią a Chrzanowem. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegłem objazdu, który biegnie obok, dlatego mając do wyboru przejechanie przez szczelnie zamknięty most i przeprawę przez autostradę, wybrałem tę pierwszą opcję. Wymagało to heroicznych czynów takich jak rozplątanie drutów łączących kawałki blaszanego ogrodzenia, podniesienie tych jakże ciężkich wrót, czy też ponowne ich zamknięcie. Wszystko to na nic, ponieważ po ostatecznej finalizacji tego zadania, okazało się, że po drugiej stronie mostu spoczywa w budce cieć. Cieć malinowy (definicja dla pewnej osoby, która nie wie co to za). Nie przemawiała doń siła argumentu, gdy próbowałem przekonać jegomościa, że w obecnej sytuacji nie ma najmniejszego znaczenia, czy brama otwarta zostanie przeze mnie z jednej, czy z drugiej strony, zwłaszcza, że jestem już przy „tej dobrej”, już prawie w Chrzanowie. W zamian zagrożono mi argumentem siły, tak więc nie widząc sensu w dalszej wymianie zdań (lub czegoś innego), poszedłem szukać objazdów.
Przedchrzanowe foto© forteller
Inne spostrzeżenia: Trzebinia to cały czas jazda z górki, natomiast cały Chrzanów jest pod górę. Co do Chrzanowa jeszcze - przeżyłem niemały szok, gdy okazało się, że droga krajowa (numer 79) biegnie przez środek miasta ulicą o szerokości jednokierunkowej. Była jednak oznakowana, więc wątpliwości nie ma.
Najkrótsze 9km na świecie© forteller
Koniec końców, do Będzina udało się dotrzeć zupełnie na styk, kilka minut przed 17. Zrobiło się słonecznie i bardzo ciepło, wiatr na Sląsku też jakby ustał, tak więc ostatnie kilometry przejechałem bardzo szybko i zdążyłem przed koncertami jeszcze przebrać się i znaleźć znajomych. Udało się! :D
Ja się spieszę!© forteller
Na koniec, trasa oraz garstka zdjeć z festiwalu i samego Będzina:
Zamek w Będzinie© forteller
Już przy zamku© forteller
Koncert Balzinga© forteller
Kościół św. Trójcy© forteller
Będzin sam© forteller
Kategoria 75-100km
Dane wyjazdu:
20.13 km
0.00 km teren
00:44 h
27.45 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:10.0
Rower:szosa
będzie
Czwartek, 22 marca 2012 · dodano: 22.03.2012 | Komentarze 0
Kategoria Na uczelnię
Dane wyjazdu:
36.78 km
0.00 km teren
01:20 h
27.59 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:7.0
Rower:szosa
no hard feelings
Środa, 21 marca 2012 · dodano: 21.03.2012 | Komentarze 0
kolejny powrót.szybko. bardzo szybko. momentami tak szybko, że w sumie za szybko. ale to nic, o to przecież chodziło od samego początku.
trasa do znudzenia standardowa - just Tyniec w pierwszą stronę pod Wawelem, w drugą powrót przez Koronę.
jestem tak wykończony, że jeszcze tego nie czuję. mój dotleniony mózg stwierdził, że mogę wszystko. tak się jednak składa, że nie zrobię nic. i jóh.
rower jest tak przefantastyczną sprawą, że nie jestem w stanie tego ująć w słowach. człowiek siadając po tak długiej przerwie, czuje się jakby jechał po raz pierwszy kiedykolwiek, a zarazem - jakby nigdy nie zsiadał z roweru.
zapomniałem już, a może nawet (very lajkli) nigdy nie zwracałem uwagi na pewne rzeczy. ciepło które uderza w nogi po zwolnieniu do prędkości poniżej 10kmh (jeśli jeździ się w krótkich spodniach przy tej temperaturze), chwilowe zwolnienie kadencji przy zmianie biegu, z gracją siadanie na siodełku. te i 150 tysięcy innych rzeczy stanowią o ZAJEBISTOŚCI roweru. tak - właśnie o tym. I tak - właśnie te rzeczy.
a teraz informatyczny żart grubszego kalibru: czy wiecie, Drodzy Czytelnicy, że na moim blogu pisuję do /dev/null?
Kategoria 30-50km, Tyniec / Tor kajakowy
Dane wyjazdu:
20.62 km
0.00 km teren
00:45 h
27.49 km/h:
Maks. pr.:47.88 km/h
Temperatura:24.0
Rower:szosa
Uczelnia
Czwartek, 26 maja 2011 · dodano: 26.05.2011 | Komentarze 0
Dzisiaj bez większych ekscesów - najpierw Wielicką, potem bulwarami i alejami na WF. Na wfie trochę piłki nożnej, potem na uczelnię i powrót do domu. Tempo całkiem, ale wyjeżdżając Kamieńskiego spod ronda Matecznego i tak mam 20km/h, trzeba coś z tym zrobić. Kategoria Na uczelnię
Dane wyjazdu:
81.51 km
0.00 km teren
03:20 h
24.45 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:26.0
Rower:szosa
Polo i Tyniec
Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 21.05.2011 | Komentarze 0
Kupa jazdy, dość gorąco, ale fajnie i tak.Najpierw po pompkę do Polo na Mistrzejowice. Kupiłem i pojechałem zamontować na Ingardena, w okolice AGH. Jak to w piątki, zjadłem obiad w Żaczku i wróciłem z powrotem na Mistrzejowice żeby pompkę wymienić, bo nie pasowała. Potrzebnego modelu nie było, więc została zamówiona a ja wróciłem do domu. Wieczorem popedałowałem z vol7 do Tyńca zahaczając o Muzeum Narodowe i McDonalda na Szewskiej.
Następnego dnia okazało się że pompka jednak działa, tylko najprawdopodobniej przekaźnik był walnięty. Pompka została oddana, a ja jestem do przodu o 150zł. Jupi. AAAA!!! WYBIEGAM W PRZYSZŁOŚĆ!!! MOGĘ ZABURZYĆ CZASOPRZESTRZEŃ!!! O NIE!!!
Kategoria 75-100km, Miasto tu i tam, Tyniec / Tor kajakowy
Dane wyjazdu:
3.25 km
0.00 km teren
00:08 h
24.38 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
Rower:szosa