Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi michuroztocz z miasteczka Kraków. Mam przejechane 7676.65 kilometrów w tym 468.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.18 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy michuroztocz.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
101.81 km 2.00 km teren
03:59 h 25.56 km/h:
Maks. pr.:51.40 km/h
Temperatura:19.0
Rower:Krosower.

Pożegnanie sezonu

Niedziela, 19 października 2014 · dodano: 23.10.2014 | Komentarze 0

Temperatury pikują w dół niczym sokół podczas polowania, a opad na metr kwadratowy jest tak duży, że jeśli ktoś czymś to mierzył, to pewnie woda i tak mu się przelała… Tak, tak. Odstawiając te karykatury dowcipów na bok trzeba przyznać, że końcówka ostatniego tygodnia w Krakowie bardzo pozytywnie zaskoczyła pod względem pogody. W sam raz, by zrobić sobie szybką rundkę po okolicach Krakowa…

Bądź nie tak szybką? Krótka chwila kontemplacji po wstaniu rano poskutkowała utworzeniem w mej łepetynie pomysłu na 100-kilometrową przejażdżkę. Zatem dokąd się udać nie mając do dyspozycji samochodu i chcąc poruszać się na rowerze? Miałem wcześniej w tym roku próbę dojechania do Trzebini, lecz pogubiłem się gdzieś po drodze i nie wyszło, dlatego też stwierdziłem, że będzie to całkiem nielichy cel. Zwłaszcza, że nie jechałem w tamtym kierunku od półtora roku.

Takie tam łąki
Takie tam łąki © forteller

Pogoda rozpieszczała od samego początku. Co prawda, wcześniej w tym tygodniu miejsce miały dość solidne deszcze i gdzieniegdzie – zwłaszcza w lasach – było mokro, to jednak temperatura w okolicach 18-20*C była idealna na wycieczkę. Jechało się lekko i przyjemnie, choć czuć było w nogach 3-tygodniowy regres w jeździe.

W drodze do Tenczyńskiego Parku Krajobrazowego
W drodze do Tenczyńskiego Parku Krajobrazowego © forteller

Najprzyjemniejsze jednak nastało w Tenczyńskim Parku Krajobrazowym. Dojechałem tam w okolicach godziny 15:30, kiedy to słońce rzucało przepiękne promienie i podkreślało jesienno-leśne uroki. Całkiem miła odmiana dla smętnych, szarych i deszczowych dni spędzonych w domu. Żeby było jeszcze przyjemniej, spora część tej trasy biegła w dół, przez co sunęło się wśród tych widoczków z przyjemną prędkością 30-40km/h.

Jesienne widoki
Jesienne widoki © forteller

Powrót pomimo tego, że drogą krajową, również był całkiem przyjemny. W dalszym ciągu większość trasy biegła w dół, przez co prędkość średnia skrupulatnie rosła przez całą drogę. Pod sam koniec zrobiłem kilka objazdów, żeby tylko dobić do tych upragnionych 100km, ale jednocześnie nie jechać za daleko, ponieważ sporo było jeszcze do zrobienia na poniedziałkowe zajęcia :)

W ten sposób podsumowałem ten rok. Nieszczególnie udany, bo kilometrów wyszło do tej pory tylko 2300, ale po raz pierwszy z własnej nieprzymuszonej woli dość regularnie wychodziłem na rower przez prawie cały sezon. Na swoją obronę mogę dodać, że sezon zaczynałem dopiero w kwietniu, bo wtedy przywróciłem sprawność Krossowi.

Ale kto wie? Może będą w tym roku jeszcze jakieś ciekawe wycieczki?

PS. Endomondo na moim stareńkim Desire działa po prostu źle. Poza tym, że zmuszony jestem używać starej wersji, ponieważ nowa (jak wiele innych aplikacji) niepoprawnie się wyświetla, to dwa razy wysypało się w czasie przejazdu, przez co trasa jest poszatkowana, wybrakowana i naliczone jest tylko 70km. Smuteg.




Dane wyjazdu:
51.07 km 10.00 km teren
02:13 h 23.04 km/h:
Maks. pr.:59.97 km/h
Temperatura:13.0
Rower:Krosower.

Bo miał być Turbacz, a wyszedł stok narciarski…

Sobota, 20 września 2014 · dodano: 23.09.2014 | Komentarze 0

Było wiele przeciwności losu przed tym wyjazdem. Tak, to chyba dobry sposób na wstęp i ogólny zarys całego wypadu, albowiem ciągle było pod górkę. Dosłownie i w przenośni.

Zacznijmy od tego, że poprzedniego dnia miałem bardzo solidne zatrucie pokarmowe. Prawie cały dzień spędziłem w łóżku próbując przespać niesamowity ból brzucha. W międzyczasie sprawdzałem prognozę pogody, która nie wyglądała zbyt obiecująco, niemniej w ogólnym rozrachunku miało się skończyć na przelotnych opadach. Plan był więc taki, by wyjechać z samego rana, obrać kurs na Nowy Targ, zostawić gdzieś tam samochód i wtoczyć się pod Turbaczową górkę. Niestety, nie był to koniec nieprzyjemności...

Wyjechałem z Krakowa tuż po 8:00 i już wtedy zaczynało kropić. Z chwilą gdy wjechałem na Zakopiankę nastał deszcz nielichego kalibru – ledwo widziałem dokąd jadę. Po dojechaniu do Nowego Targu deszcz nie ustępował, dlatego postanowiłem jechać dalej…
Widoczek na Tatry
Widoczek na Tatry © forteller

Zanim deszcz ustąpił, dotarłem kawałek za słowacką granicę, do Białej Spiskiej, gdzie akurat trwał jarmark, przez co nie dało się miejscami przepchać nawet rowerem. Niestrudzony, znalazłem miejsce parkingowe gdzieś na samym końcu miasta i wyruszyłem jeszcze w delikatnej mżawce, która właśnie miała się skończyć.
Jarmark w Białej Spiskiej
Jarmark w Białej Spiskiej © forteller

I w tym mniej więcej momencie powoli zaczynałem być zadowolony z tego obrotu spraw (wyszedł taki potworek słowny, że aż go zostawiłem (: ), albowiem szybko okazało się, że po przejściach z dnia poprzedniego ledwo jestem w stanie jechać pod górkę. Obrałem więc lajtową trasę ładną ścieżką rowerową na Tatrzańską Kotlinę, a dalej pojechałem już drogą.
Początek ponad 10-kilometrowej ścieżki rowerowej
Początek ponad 10-kilometrowej ścieżki rowerowej © forteller
W drodze do Bachledovej Doliny
W drodze do Bachledovej Doliny © forteller

Postanowiłem wjechać do Bachledovej Doliny. Gdy to się udało, zapragnąłem więcej – stwierdziłem, że wjadę na tamtejszy stok narciarski. Było to nie lada wyzwaniem i przez problemy z mocą w nogach, połowę trasy musiałem wyprowadzać ledwo włócząc nogami. Niemniej, w nagrodę miałem fantastyczny zjazd tamtejszą trasą DH, którą pokonałem z ciężkim plecakiem i na 1,5-calowych slickach. Mimo przeciwności, udało się zrobić jakąś trasę i nawet wrócić w jednym kawałku :)
Stok narciarski
Stok narciarski © forteller
Wycinek zjazdowego filmu
Wycinek zjazdowego filmu © forteller
Taki skromny, downhillowy akcent
Taki skromny, downhillowy akcent © forteller

A dane trasy przypadkiem załapały się jeszcze na wieczorny wyjazd do znajomych. Jakoś z 5km doszło :)


Kategoria 50-75km, sliki


Dane wyjazdu:
33.76 km 0.00 km teren
01:07 h 30.23 km/h:
Maks. pr.:45.38 km/h
Temperatura:16.0
Rower:Krosower.

1700km później

Wtorek, 2 września 2014 · dodano: 03.09.2014 | Komentarze 2

Jak zwykle zabrakło czasu i chęci na regularne pisanie, a mojego ostatniego wpisu w tym miejscu nie pamiętają najstarsi górole. Nie było w tym roku wielu dalszych wypraw, co dobitnie widać w przebytym dystansie – skupiłem się raczej na tym, by wyjść w każdym tygodniu na 30-kilometrową przejażdżkę.

Rower w tym roku doczekał się wymiany gum i napędu. Nic wielkiego, ale też nie trzeba rewolucyjnych zmian, bo pomimo upływu czasu, na Krossie jeździ mi się po prostu dobrze :)

Okej, na myśl przychodzą mi dwa zaległe wyjazdy. Będzie krótko, będzie zwięźle – nie ma nad czym się rozpisywać. Wyjątkowo, żaden nie zaczynał się w moim rodzinnym mieście.

Zaczynamy w Dębicy po to, by wspomnieć absurdalną wycieczkę do Tarnowa. Bo przecież można jeździć rowerem po autostradzie, nie? Zostało zatem postanowione z kuzynem, że podjedziemy z samego rańca dnia pańskiego 27 lipca.

Wszystko waliło się pod nogi, już prawie mieliśmy nie jechać, gdy okazało się, że kuzynowi rower odmawia posłuszeństwa wieczorem w sobotę. Nie zrażeni jednak, chałupniczo naprawiliśmy go i byliśmy gotowi do jazdy o siódmej rano.
Początki wyprawy w Straszęcinie
Początki wyprawy w Straszęcinie © forteller

W pierwszą stronę lecieliśmy przez jakieś wioski między Dębicą a Tarnowem i było bardzo przyjemnie – wysoka temperatura nie doskwierała tak bardzo, gdyż spora część trasy biegła lasem. Szybko dotarliśmy do Tarnowa i niestrudzeni wjechaliśmy na autostradę.
Droga otworem staje
Droga otworem staje © forteller

Tak się wozi po autostradzie!
Tak się wozi po autostradzie! © forteller

Jakież było moje zdziwienie, gdy po trzech kilometrach jazdy złapałem gumę… Ile pary w nogach, zacząłem pędzić z uchodzącym powietrzem. Opony miałem nabite dość mocno, także okazało się, że miałem całkiem dużo czasu na przejechanie jak największego dystansu. Po siedemnastu kilometrach i głupim manewrze, zrobiłem kolejną dziurę w dętce co definitywnie skończyło jazdę. Po chwili okazało się, że w drugim kole powietrze również schodzi… yay!
Curse u!
Curse u! © forteller

Tym samym, miałem do przejścia pieszo jeszcze kilkanaście kilometrów, by wrócić do domu. Słońce bynajmniej nie pomagało, efektem czego wróciłem cały spalony i do dziś mam śmieszną opaleniznę na prawej ręce :)

Następna do odstrzału będzie wycieczka z Mikołajek do Mrągowa i z powrotem. Woah, chwila moment! Daleko, nie? :P Była bowiem taka mała, mazurska wyprawa, ale to temat któremu można by poświęcić oddzielny tekst. Dość powiedzieć, że spędziłem tydzień z fantastycznymi ludźmi pływając stosunkowo wypasionym jachtem. Odbyliśmy też rzeczoną wycieczkę rowerową, albowiem do Mrągowa dało się dostać tylko lądem.

Uzbrojeni w wypożyczone rowery zrobiliśmy blisko 60km, z czego część w ulewnym deszczu. Fajnie! :)
To zdjęcie trochę zdradza w jaki sposób trafiliśmy na Mazury
To zdjęcie trochę zdradza w jaki sposób trafiliśmy na Mazury © forteller

Tak, zrobiłem z przypiętym czymś takim 60km
Tak, zrobiłem z przypiętym czymś takim 60km © forteller

No ale, trochę za wcześnie jeszcze na podsumowanie roku, nie? Toteż wstrzymam się jeszcze – a nóż trafi się jakaś fajna wycieczka jeszcze. W międzyczasie, dalej będę się pedalił do Toru Kajakowego i z powrotem – minimum raz w tygodniu z celownikiem ustawionym na trzy wycieczki!
PS. Dane pochodzą z dzisiejszej przejażdżki na Tor. Ot, żeby nie było zerowo.


Dane wyjazdu:
33.45 km 0.00 km teren
01:12 h 27.88 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:9.0
Rower:Krosower.

Niezwykła lekkość pedała

Niedziela, 20 kwietnia 2014 · dodano: 21.04.2014 | Komentarze 0

Jakiś czas temu, będzie ze dwa lata, obiecałem sobie, że zarezerwuję bikestats dla wypadów wyjątkowych, dalszych i fajniejszych. Bo przecież pisać o tym jak mi się po raz sto dwudziesty ósmy jechało do Tyńca, to nawet co bardziej cierpliwy człek by się znudził. A jednak jest coś w tym wyjeździe wyjątkowego…

Bo gdy już nerwy są na wyczerpaniu, problemów cała masa, wszystko wali się na głowę, nic nie idzie po myśli i każda jedna rzecz jest na przekór… zawsze można wyżyć się na rowerze. Poza tymi momentami, gdy akurat nie można, bo rower jest zepsuty.
Idąc za tą dewizą, postanowiłem dzisiaj naprawić jednoślad i wyjść na rower pomimo tego, że zmuszony byłem wręcz nieuprzejmie odmówić wieczoru z osobą, z którą okazja może prędko się nie powtórzyć. To nic jednak, bo po prostu straszliwie mi tego brakowało. Zwyczajnego, przeciętnego i do bólu powtarzalnego pocisku na Tor Kajakowy.

Kumulacja złej energii i złość spowodowały, że jechało się nadzwyczaj szybko i pomimo tego, że dawno nie jeździłem, średnia wyszła całkiem zacna.

Bo gdy zasłona nocy zakryje prędkościomierz, przestanie patrzyć się na centymetry w pasie i kilogramy na wadze, zostawia się balast swojego własnego ciała, a człowieka niesie muzyka i emocje (no i czasami duża dawka kofeiny, ale to temat na odrębną historię). Bo przecież gdyby trzmiel wiedział jak małe ma skrzydełka, to w ogóle by nie latał…



Dane wyjazdu:
41.28 km 36.00 km teren
02:44 h 15.10 km/h:
Maks. pr.:59.01 km/h
Temperatura:8.0
Rower:Krosower.

O wypadzie na Słowację słów kilka

Poniedziałek, 30 września 2013 · dodano: 03.10.2013 | Komentarze 0

W tym roku wpisów i kilometrów jest znacznie mniej niż się spodziewałem z kilku powodów. Nie będę rozwodził się tutaj nad niepotrzebnymi szczegółami, nadmienię tylko, że dopadła mnie straszliwa choroba, która nazywa się leń. W ramach walki nas obu (mojej własnej osóbki i vol7), zaszaleliśmy i wyskoczyliśmy w góry.
Poranna dawka kofeiny © forteller

Za cel obraliśmy Tatry, a po krótkiej konsultacji stwierdziliśmy, że wyruszymy na stronę słowacką tego pasma. Pobudka przed 6:00, szybkie przygotowanie i pakowanie, po czym wyjazd w nieco bardziej leniwej atmosferze o 7:20. Po odbyciu porannego rytuału skierowaliśmy nasze kroki w kierunku Zakopianki. Gdy tylko odwiedziliśmy Zakopane i nabyliśmy jednodniowe ubezpieczenie, przekroczyliśmy granicę w Łysej Polanie i kilkadziesiąt kilometrów dalej znaleźliśmy się w mieścinie Tatrzańska Łomnica skąd wyruszyliśmy na szlak.
My się wcale nie zgubiliśmy! © forteller

Tatrzańska Łomnica © forteller

Widok na Łomnicę na początku szlaku © forteller

Lasek © forteller

Widoczek © forteller

Płakusiam ;( © forteller

Podjechaliśmy kawałek drogą 537 i uderzyliśmy na żółty szlak, którym na rowerze można dojechać do Schroniska nad Zielonym Stawem Kieżmarskim. Droga – z początku stroma, acz przejezdna – stopniowo stawała się coraz cięższa. Jadąc z prędkością 5km/h pod górę, szlak pokonywaliśmy nie szybciej niż pieszy, a w pewnym momencie dalsze pedałowanie stało się niemożliwe. Z resztą zobaczcie sami.
Tak było przez większość trasy © forteller

OMG! Tam był lód! © forteller

Przy takiej trasie zmuszeni byliśmy prowadzić rowery, momentami tylko siadając po to tylko, żeby zaraz zsiadać. W pewnej chwili spojrzeliśmy na zegarki i zdaliśmy sobie sprawę z tego, iż jeśli chcemy jeszcze zrobić jakikolwiek inny szlak, musimy zawracać. Niestety – za długo to wszystko trwało.
Śmiesznie się jechało po tych kamieniach – nie wiem jakim cudem jest to szlak rowerowy, ale hardtail z 100mm amortyzatorem średnio się nań nadawał – amortyzator dobity był przez większość zjazdu :) Niemniej, niższa część, która jest łagodniejsza okazała się bardzo przyjemna w zjeździe, gdzie udało się rozwinąć prędkość blisko 50km/h.
Góra powiedziała chmurom HALT! © forteller

Dalej szybki powrót do Zakopanego z postojem gdzieś na zdjęcia i udajemy się na Dolinę Kościeliska, a tam niemiły zawód – okazuje się, iż wbrew temu co myślał vol7, jest ona niedostępna dla rowerów, więc po szybkiej zmianie planów, udaliśmy się na Dolinę Chochołowską, która była tylko kilka kilometrów dalej, toteż spokojnie mogliśmy podjechać na rowerach. Niestety dzień chylił się już ku końcowi, więc robiło się zimno i nieprzyjemnie – gdy już dojechaliśmy do schroniska, powoli zapadał zmrok i nie zagościliśmy tam długo. Poza tym, pogoda się zepsuła, więc widoczność leciała na łeb, toteż wracałem już nieco po omacku (oddałem vol7 swoją czołówkę).
Krossik w Dolinie Chochołowskiej © forteller

Widok w kierunku schroniska © forteller

Podsumowując, wypad bardzo mi się podobał pomimo tego, iż był nie do końca dobrze zaplanowany. Gdybyśmy zrezygnowali z wyjazdu na Słowację, zaoszczędzilibyśmy sporo czasu i paliwa, a co za tym idzie, moglibyśmy zrobić więcej kilometrów na rowerach i zwiedzić więcej tras. Niemniej, mam nadzieję, że w przyszłym roku takich przejażdżek będzie więcej.
PS. Tatry to zuo dla rowerzystów – wraca się zawsze tą samą trasą, którą się wyjeżdża :<
PPS. GPS w moim Desire Z jak zwykle dał ciała i nie złapał fixa przez cały powrót z Doliny Chochołowskiej, toteż trasa jest tylko w pierwszą stronę.
PPPS. Szkoda je oszczędna.
Fapia pali mało © forteller


Kategoria 30-50km


Dane wyjazdu:
99.00 km 10.00 km teren
05:18 h 18.68 km/h:
Maks. pr.:54.91 km/h
Temperatura:26.0

Wyżynka na całego

Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 11.06.2013 | Komentarze 0

Tej nocy nie spałem, a byłem umówiony na wycieczkę rowerową z Kubą, Jarkiem, Michałem i Pawłem. Było nie lada wyzwaniem dojechać do końca, ale ostatecznie się udało…
Z samego rana wyjazd na giełdę – kupiłem monitor i parę innych drobnych rzeczy, przeszedłem się do kościoła i ugościłem Dawida. Następnie wybrałem się na Krossie w kierunku Płaszowa, do Kuby, a następnie za Wieliczkę. Nie do końca wiedząc którędy jedziemy, wyjechaliśmy na wielkie podjazdy i pagórki, które mocno nas wykończyły. Mieliśmy dojechać do Chorągwicy, ale szybko zrewidowaliśmy nasze plany i wyjechaliśmy przez Kosocice na Kurdwanów.
Nasze jednoslady © forteller

Jędrne łydki Kuby © forteller

Kuba z ogromną prędkoscią © forteller

Następnie powrót do mieszkania, spotkanie z resztą ekipy i wyjazd do Ojcowa. Ten okazał się dość zabójczy, albowiem mało jadłem tego dnia i – jak już wspomniałem – nie spałem w nocy. Momentami kręciło mi się w głowie, odbierało sił, ale ostatecznie jakoś udało się obrócić.
Pozyskiwanie transformatora © forteller

Podejrzliwa koza © forteller

Koza z dwoma penisami! © forteller

Ekypa © forteller

Warto nadmienić, że tą część wycieczki odbyłem na złomie. Kross podczas próby napompowania koła, stracił całe powietrze, a pech chciał, że akurat nie miałem dętki na zmianę.
Droga do Ojcowa © forteller


Dane wyjazdu:
119.38 km 15.00 km teren
05:28 h 21.84 km/h:
Maks. pr.:57.32 km/h
Temperatura:20.0
Rower:Krosower.

Trzebiniak

Sobota, 11 maja 2013 · dodano: 12.05.2013 | Komentarze 1

No i taka o sobie wycieczka w siną dal - Rekreacyjny Rajd Rowerowy Kraków - Trzebinia. Poznało się w realu ekipę e69, vola w końcu wyciągnęło się na wycieczkę, no i poszalało się nieco na trasie.

Start po czasie, ponieważ się nie wyrobiłem, a peleton ruszył 10 minut przed czasem. Była pogoń i przeciskanie się między zawodnikami, a cała stawka ciągnęła się w nieskończoność. Wyprzedziłem niezliczoną liczbę rowerzystów do Kryspinowa, gdzie złapałem gumę i zaliczyłem kilkunastominutowy postój, ponieważ sam nie miałem przyrządów i musiałem w tym względzie polegać na innych uczestnikach. W tym miejscu chciałbym podziękować Panu na poziomym rowerze, który poratował mnie łatkami i pompką, co pozwoliło mi dokończyć rajd.

Postój po drodze © forteller


Reszta wycieczki odbyła się już w towarzystwie ekipy z e69 i tempo było delikatne aż do samej Trzebini, gdzie posiedzieliśmy godzinę, popiliśmy piwa i zjedliśmy grochówki.

Dojazd do mety © forteller


Dojazd do mety © forteller


Dwór w Trzebini - ciąg dalszy © forteller


Jeszcze jedno zdjęcie Dworku © forteller


Powrót był znacznie szybszy, ekipa natomiast zaczęła nieco się rozdzielać. Niemniej, po długich zmaganiach, udało się jakoś dotrzeć do Janusza, gdzie zjedliśmy wszyscy smaczną kiełbachę i posililiśmy się złocistym napojem bogów (i nie chodzi tu o mocz).

Potem został już tylko powrót na Prokocim i ot - w ten sposób udało się nabić blisko 120km. Chcę więcej!

Dane wyjazdu:
36.08 km 15.00 km teren
01:33 h 23.28 km/h:
Maks. pr.:55.22 km/h
Temperatura:18.0
Rower:Krosower.

Natchnienie

Poniedziałek, 22 kwietnia 2013 · dodano: 22.04.2013 | Komentarze 2

Ten wpis będzie miał formę nieco inną niż dotychczasowe, w związku z tym, że w trakcie tej wycieczki miałem wypadek. No to po kolei…
Ile razy zastanawialiście się ile w życiu osiągnęliście? Ile jesteście warci we własnych oczach? Czy możecie szczerze przyznać, że wszystko, co robiliście w życiu, zrobiliście tak jak należy?
Mniej więcej takie pytania przeleciały mi przez głowę w momencie, gdy jadąc po równej, asfaltowej ścieżce z prędkością 34km/h wjechałem w biegnącego przechodnia, bo akurat patrzyłem z niedowierzaniem w licznik rowerowy. Bilans?
Przechodnia: solidnie obite ręce i plecy, a także telefon – HTC Wildfire S. Na szczęście wyświetlacz przeżył
Roweru: przednie koło wybite z widelca i scentrowane; w dętce skrzywiony wentyl. Poza tym skrzywione siodełko i biegi coś nie wchodzą tak jak wcześniej
Mój: wybity palec, obdarte solidnie kolano, łokieć i bark
Co dalej? Ano ułożyłem koło, rozpiąłem hamulec i pojechałem dalej jak gdyby nigdy nic. Życie jest życie, ale taki incydent uczy rozwagi. Aż chciałoby się zacytować moją opaskę odblaskową: WŁĄCZ MYŚLENIE!

Zatem... czy coś się zmieni w mojej jeździe? Nie - z kilku powodów.
Po pierwsze, jestem wyznawcą zasady "znam wszystkie przepisy ruchu drogowego i umiem je bezpiecznie omijać". Jeżdżę zazwyczaj przepisowo, staję na czerwonych światłach na skrzyżowaniach i staram się trzymać prawej strony na ścieżkach rowerowych. Po drugie, nie jest to mój pierwszy wypadek i na pewno nie jest on najpoważniejszy z dotychczasowych. Po trzecie i najważniejsze: rower jest dla mnie sposobem na życie i nie wyobrażam sobie na nim "niedzielnej jazdy". Za każdym razem, gdy przekraczam barierę 30km/h, czuję jak wyostrzają się wszystkie zmysły, serce zaczyna szybciej bić i skupienie wzrasta. Wypadki takie jak dzisiejszy przypominają mi tylko, że jeszcze żyję i mam się całkiem nieźle...

PS. Nie ma to jak zorientować się przy prędkości 55km/h, że ma się w zanadrzu tylko tylni hamulec.
PPS. Ostatnio spytałem mamy: „czy ja jestem jakiś popierdolony?” (sic). Bez zastanowienia usłyszałem odpowiedź twierdzącą, także coś musi być na rzeczy.

Dane wyjazdu:
61.08 km 2.00 km teren
02:58 h 20.59 km/h:
Maks. pr.:65.11 km/h
Temperatura:8.0
Rower:Krosower.

400km za nami

Niedziela, 21 kwietnia 2013 · dodano: 21.04.2013 | Komentarze 0

...choć w bikelogu tego nie widać, gdyż nie wpisuję już każdego przejazdu po mieście.

Trasa prawie identyczna jak wtedy.

Z kolegą Jarkiem postanowiliśmy przejechać się do Ojcowa. Wybraliśmy dojazd czerwonym szlakiem. Nie ma co zbytnio się rozpisywać, albowiem przejazd był mocno rekreacyjny i nie mieliśmy po drodze większych niespodzianek. Kross spisuje się cały czas doskonale - dzisiaj poprawiłem hamulce, zmieniłem gripy i jest tylko lepiej. Wypadałoby zainwestować w jakieś rozsądne klocki na przednie koło, albowiem standardowe Avidy nie hamują wyjątkowo dobrze.

Ach, zapomniałbym... mieliśmy dwa niemiłe incydenty. Jeden po wyjechaniu z Ojcowa - Jarkowi pękła dętka, lecz na szczęście miałem wątpliwej jakości pompkę i równie doskonałe łatki.

Drugą nieprzyjemnością była wizyta w Żabce w miejscowości Skała. Z początku było bardzo przyjemnie, gdyż miła pani kasjerka pozwoliła nam zjeść w środku (na zewnątrz było przeraźliwie zimno), lecz w trakcie posiłku weszło do sklepu dwóch chłystków. Przyznam szczerze, że mój ubiór mógł wzbudzać spore kontrowersje (byłem w getrach :]), aczkolwiek stałem się obiektem wielkiego pośmiewiska. Panowie zrobili niemałą burdę i chwilę jeszcze kręcili się pod sklepem - nic przyjemnego.

Po tym zajściu popatajaliśmy do Krakowa drogą krajową z dość dużą szybkością - było bardzo przyjemnie.

Zdjęcie tylko jedno, gdyż jakość zdjęć z obecnego telefonu nie zachęca do pstrykania fotek.

Zaopatrzenie spożywcze © forteller
Kategoria 50-75km


Dane wyjazdu:
46.15 km 5.00 km teren
02:40 h 17.31 km/h:
Maks. pr.:46.60 km/h
Temperatura:3.0
Rower:Krosower.

Zaawansowanych testów finisz

Sobota, 2 marca 2013 · dodano: 02.03.2013 | Komentarze 0

...tak można w skrócie podsumować dzisiejszy wyjazd. Kross po wielu skokach, z których niektóre miały wysokość mierzoną w metrach, oficjalnie może zostać certyfikowany do wypadów w góry, które mam nadzieję już niebawem.

Poza tym, mógłbym rozwodzić się nad tym jak fantastycznie na tym się sunie, z jaką łatwością utrzymuje stałe 30km/h i jak fantastycznie pracuje nowy amortyzator powietrzny. Tylko – po co? Zwłaszcza, że wpadam w zachwyt, bo przesiadłem się z roweru, który jest złomem, toteż mojej opinii zapewne brakuje jakiegokolwiek obiektywizmu...

Trasa przebiegała różnorodnie, jednakże skrajnie miejsko. Uprawiałem trochę takiego strita wręcz. Z rana pojechaliśmy z mort i informatykiem szukać mieszkania dla tego drugiego, a następnie wróciłem na Prokocim do domu, by zabrać parę swoich rzeczy i prowiant na przyszły tydzień. Po drodze wstąpiłem jeszcze do Mateusza, zahaczyłem o Dorotkę i wróciłem na mieszkanie.

Przejazd był bardzo przyjemny. W końcu jazda rowerem potrafi być przyjemnością i nie męczy. Dobry rower to podstawa!

Ekipa rowerowa © forteller

Plecakowy stfur © forteller

Krakowski syfilis © forteller